Jak każda młoda dziewczyna miałam swoje plany i marzenia, które starałam się realizować. Wiadomo, nie można mięć wszystkiego, ale najważniejsze udało mi się osiągnąć – założyłam szczęśliwą i kochającą się rodzinę. Żyliśmy każdym dniem, cieszyliśmy się sobą, aż nadszedł ten feralny dzień – sobotni poranek 12 sierpnia 2006 r. Wtedy całe moje życie legło w gruzach. To była niewinna zabawa z dzieckiem. Po mieszkaniu goniłam synka udając pieska. Podczas gwałtownych ruchów głową w prawo i w lewo poczułam ostry ból na wysokości szyi. Nie podejrzewałam nic poważnego, wzięłam jedynie tabletkę przeciwbólową. Niestety ból nie ustawał, a dodatkowo poczułam drętwienie obu rąk. I dopiero wtedy na poważnie się przestraszyłam. Ponieważ mąż był w pracy, zadzwoniłam po rodziców. W przeciągu pół godziny straciłam władzę w rękach i nogach oraz miałam trudności z oddychaniem. Rodzice po wyważeniu drzwi zastali mnie przytomną ale bezwładnie leżącą na podłodze więc zadzwonili po pogotowie. Po przewiezieniu do Szpitala Wojewódzkiego w Legnicy zrobiono mi badania RTG i tomografię komputerową kręgosłupa szyjnego. Wyniki badań skłoniły lekarzy do natychmiastowej operacji. Jak się później okazało usunięto części zmiażdżonego dysku C4-C5, w miejsce którego wstawiono implant. Zostałam zaintubowana i podłączona do respiratora, założono mi też sondę przez którą byłam żywiona. Ze względu na bardzo ciężki stan zdrowia przebywałam na oddziale OIOM. Na drugi dzień po operacji przewieziono mnie do Wrocławia aby wykonać bardziej szczegółowe badanie – rezonans magnetyczny. Do Legnicy wróciłam z rozpoznaniem: uraz kręgosłupa szyjnego z całkowitym poprzecznym uszkodzeniem rdzenia na poziomie C4, tetraplegia wiotka, ostra niewydolność oddechowa. Wynik badania zabrał nadzieję na szybki powrót do zdrowia. Nie byłam świadoma tego rozpoznania, ponieważ przez tydzień podawano mi silne środki uśmierzające ból i uspokajające. Myślałam, że minie jakiś miesiąc i wszystko dobrze się zakończy. Jak się później okazało bardzo się myliłam.
Od początku byłam intensywnie rehabilitowana. Kilkakrotnie próbowano odłączyć mnie od respiratora i rozintubować, lecz kończyło się to fiaskiem. Nie mogłam jeszcze samodzielnie oddychać i odkaszlnąć,  miałam duże zalegania wydzieliny w drogach oddechowych i byłam bardzo często odsysana. Ostatecznie na 10 dzień od operacji musiałam mieć wykonaną tracheotomię (otwór w tchawicy) i nadal oddychałam z pomocą respiratora. Usunięto mi też sondę, przez którą byłam karmiona. Znów poczułam smak jedzenia i picia. Po usunięciu wszystkich rurek z jamy ustnej wreszcie mogłam zadawać pytania: jak to się stało? Kiedy to się skończy? Kiedy na własnych nogach wrócę do domu?
Nie ma 100% odpowiedzi na te pytania. Najbardziej prawdopodobną przyczyną tego wypadku jest choroba cywilizacyjna, tzn. brak gimnastyki, siedzący tryb życia, niewłaściwa postawa podczas pracy przy komputerze itp. Pomimo mojego młodego wieku na skutek w/w przyczyn doszło do zwyrodnienia krążka międzykręgowego, zwanego potocznie dyskiem. Wystarczył gwałtowny skręt głową aby pod naporem dwóch sąsiadujących kręgów doszło do zmiażdżenia dysku. Najgorsze w skutkach było wbicie się nieustabilizowanych kręgów w rdzeń na poziomie szyi. Spowodowało to blokadę informacji płynących z mózgu do pozostałych części ciała znajdujących się poniżej szyi. Prowadzona rehabilitacja ma na celu udrożnienie kanałów nerwowych aby ciało zaczęło reagować na polecenia wydawane przez mój mózg. Pomimo pesymistycznej diagnozy lekarskiej, która skazywała mnie na życie roślinki przykutej do łóżka z podłączonym respiratorem z radością mogę pochwalić się sukcesami w rehabilitacji: oddycham samodzielnie, jestem pionizowana, dzięki coraz silniejszej przeponie potrafię coraz głośniej mówić, poruszam palcami lewej dłoni, trochę unoszę ręce, potrafię siedzieć przytrzymywana przez drugą osobę, wyraźniej powraca czucie.

Zdaję sobie sprawę, że przede mną jeszcze długa droga aby cieszyć się w pełni zdrowiem. Ale warto o to walczyć, bo mam dla kogo żyć.